Azja to świetne i perspektywiczne miejsce do robienia biznesu. O tym nie trzeba przekonywać krajów ex-kolonizatorów, najbardziej rozwiniętych gospodarek świata. Oni to wiedzą. Jest też druga grupa państw, mniej ekspansywnych, dla której przez długie dekady na ekonomicznej mapie świata Azja pozostawała jakby niewidzialna. Co najwyżej zwykło się uważać, że jeździ się tam na wakacje a biznes robi się na starym kontynencie, w USA czy Kanadzie. Takie podejście uplasowało te kraje dekady za zachodnią konkurencją w kolejce po profity z rynków azjatyckich.
Tak dokładnie było w przypadku Chin, które dopiero co wielu krajom przebiły się do świadomości. A tu już pora oswajać się z rosnącą rolą Indii.
Odpowiedź na to pytanie nie jest oczywista. Porównując dzisiejszą siłę ekonomiczną obu krajów, Chiny znacznie wyprzedzają Indie i nie ma co tych dwóch krajów porównywać. Chińskie możliwości produkcyjne, dokonała logistyka, silny rynek wewnętrzny sprawia, że są bardzo atrakcyjnym ale i trudnym partnerem biznesowym.
Ale Indie to też silny gracz. Mają ogromny potencjał biznesowy, który jeśli dobrze wykorzystany i doinwestowany, w przyszłości może uplasować ten kraj jako konkurenta Chin, świetnego partnera produkcyjnego z dużym rynkiem zbytu.
Indie, pomimo, że są mniej rozwinięte infrastrukturalne od Chin, mają sporo atrybutów pozwalających przedsiębiorcom optymistycznie myśleć o wspólnym biznesie. Jednym z nich jest powszechna znajomość języka angielskiego. Możliwość nieskrępowanej komunikacji nawet z właścicielami niedużych fabryk czy pracownikami produkcyjnymi, jest nie do przecenienia. Szczególnie zestawiając tą sytuację z Chinami.
Powszechna znajomość języka angielskiego to chyba nie do końca uświadamiana zaleta Indii. Hindusi ze zdolnością bezproblemowego rozumienia anglojęzycznych zasobów wiedzy z najbogatszej części świata, mogą garściami czerpać z bogactwa najnowszej wiedzy. Ich siła w sektorach IT, farmaceutycznym, biochemicznym czy kosmicznym, nie są dziełem przypadku.
Wg szacunków indyjska klasa średnia liczy około 100 milionów osób. Inne mówią o populacji rzędu 430 milionów, w zależności od kryterium dochodowego. Niezależnie od dzisiejszych szacunków można przyjąć jako pewnik, że ta grupa społeczna będzie się bardzo dynamicznie rozwijała przez kolejne dekady. Będą oni, podobnie jak odpowiednicy z Europie czy Chinach chłonni jakości życia w stylu wielkomiejskich konsumentów. Ich portfele staną się obiektem zainteresowań wielu ekspansywnych firm z całego świata. Należy się spodziewać, że podobnie jak za Wielkim Murem, w Indiach będzie miała miejsce zacięta walka o rejestrację znaków towarowych, czyli o dostęp do rynku. Co to oznacza dla firm? Oznacza, że przygotowania czas zacząć.
Ekspansywnych przedsiębiorców nie stać, by w swych planach pominąć dynamicznie rozwijające się rynki Azji. Nie inaczej jest z perspektywicznymi Indiami. Gospodarką i konsumentami, których jako cel biznesowy powinna obrać każda ambitna firma i zawczasu zarejestrować swój znak towarowy.
Indyjski ustawodawca uchwalił zasadę pierwszeństwa w rozpatrywaniu wniosku o ochronę tej osobie, która jako pierwsza złoży odpowiedni wniosek o ochronę. Jest to tzw. zasada 'first-to-file’. Jednak może mieć miejsce sytuacja, w której urząd przyzna ochronę znakowi, który został zgłoszony w drugiej kolejności jeśli zgłaszający udowodnił jego wcześniejsze długotrwałe używanie. Rozwiązanie jest w gruncie rzeczy dość proste – zarejestrować znak jako pierwszy. Przy czym składając wniosek o ochronę trzeba mieć z tyłu głowy, że nieużywany znak narażony jest na wygaszenie, jeśli nie będzie używany przez okres pięciu lat.
#File1st®